Głośny trzask obudził dwie skacowane Gryfonki. Kolejny i kolejny. I tak w kółko. Obie zwlekły się z łóżka, wykonując przy tym dziwne ruchy, jakby unikały ciosów siekierą. W końcu starsza z nich otworzyła drzwi na korytarz i przeszła do salonu. Widok, który tam zastała wkurzył ją do granic możliwości.
Trzech Ślizgonów stało na środku salonu i co chwila rzucało stare księgi na podłogę. Wszyscy, niemalże w jednakowym tempie, sięgali po arcydzieła, unosili je wysoko ponad głowy i ciskali na nic niewinną posadzkę. Gdy pierwszy, drugi i trzeci szok minął, dziewczyna zapytała:
- Co wy robicie...? - zaczęła z konsternacją przyglądać się porozrzucanym księgom.
- Budzimy was, lenie śmierdzące. - odrzekł, nie przerywając ambitnej czynności, Malfoy.
- A ja się mszczę. - dodał Blaise.
- A to niby za co? - zapytała zdziwiona kasztanowłosa.
- O... Wiewióra Ci nie powiedziała...? - mruczał pod nosem, dodając niewybredne epitety, mające na celu określić jej przyjaciółkę jako "złą psiapsiółe i niewdzięczną, rudą skunksicę". Cokolwiek miało to znaczyć.
Diabeł zaczął z coraz większą siłą i determinacją rzucać książkami i wszystkim, co mu się nawinęło. W tym momencie przyszła Ginny, ale i to nie powstrzymywało tych gadów. Weasleyówna, nie zwracając uwagi na swój skąpy ubiór, zaczęła badać całą sytuacje.
- O co znowu chodzi? - zapytała, nawet nie usiłując udawać, że nie zwraca się centralnie do Blaise'a.
- O co MI znowu chodzi? To ty masz jakieś problemy ze sobą! - krzyknął, zdenerwowany.
- Słucham?! Wypraszam sobie! - wrzasnęła, cała czerwona.
- To se wypraszaj, ale raczej skutków to żadnych nie przyniesie! - odrzekł.
- Czyżby nasza parka się pokłóciła...? Przykro... - mruknął Draco. Nie wiedzieć czemu, kibicował swojemu kumplowi w tym dziwnym uczuciu do Weasley. "Przynajmniej nie ma depresji, na punkcie tego, że woli Potter'a." - dodał w myślach.
- O! Ja ci zaraz pokarze skutki! - krzyknęła ruda.
Ginny wyciągnęła różdżkę i wykonała dynamiczny ruch. Całość wyglądała, jakby bawiła się w bycie dyrygentem. Jednak czary mają inne skutki, przynajmniej wtedy, gdy używa się różdżki.
- O co znowu...
Jej wypowiedź przerwał donośny śmiech trzech Ślizgonów. W ręce, owszem, trzymała różdżkę, ale nie taką, jaką chciałaby teraz w ręku trzymać.
- Ja - pier - doleee... - wydyszał Nott, zupełnie jakby przechodził właśnie atak astmy.
- Nieee... Wiewióra będzie pierdolić... sama siebie... - wykrztusił Draco.
- Agrr... Zamknijcie się! KTO TO TU POŁOŻYŁ?! - wrzeszczała wściekła Weasleyówna.
Hermiona w tym czasie stała i patrzyła na mugolski przedmiot służący do "robienia dobrze". Nie spodziewała się znaleźć czegoś takiego w swoim dormitorium, nawet mieszkając z kimś takim jak Malfoy. No bo niby po co Ślizgon miałby mieć takie... coś? Nie jest gejem, czy może... Nie, przecież nie raz widziała, jak gdzieś wychodził z coraz to inną dziewczyną. Mogła go co najwyżej podejrzewać o jakieś choroby weneryczne, ale nie homoseksualizm...
- Weasley, uspokój się. Po co te nerwy? To przecież zwykły przedmiot codziennego użytku... - powiedział Theodore, ale Gin od razu mu przerwała.
- Cooo?! Ja nie wiem, jak ty, ale ja wole prawdziwe... no, wiecie co! - warknęła.
- Już gumowe Ci nie wystarczy? - dodał Blaise. - Przerzuciłaś się na takie z resztą ciała?
- Jeszcze jedno słowo, a pożałujecie... - ostrzegła rudowłosa.
- Słowo o czym? O tym gumowym jebadle? Sztucznym przyrodzeniu? Penisie bez... - wyliczał Zabini, bawiąc się przy tym wyśmienicie.
- Skończ, błagam, skończ! - krzyknęła Hermiona, która nie chciała słuchać tych epitetów, określających podłużną, różową zabawkę dla dorosłych. - Skąd to się tu wzięło? - zapytała i w końcu przestała patrzeć na przedmiot.
- Ty mi to powiedz, Granger. - rzucił Malfoy.
- Że ja?! Wiesz, ja nie potrzebuję takich narzędzi do spełnienia, nie wiem, jak ty... - oburzyła się.
- Podejrzewasz, że jestem jakimś gejusem?! - jego krzyk był chyba z dwa razy głośniejszy od krzyków Ginny. Wkurzony podszedł do niej tak, że stali twarzą w twarz.
- Wyrażaj się, podejrzewam, iż jesteś homoseksualistą, nie gejusem. Uważam, iż te wszystkie dziewczyny to jakaś słaba przykrywka, że niby jesteś hetero... Tylko jakiejś rzeżączki byś się nabawił, dalej to praktykując... - mądrowała się.
- Nie wierzę, że to robię... Co mam zrobić, żebyś uwierzyła mi, że nie jestem homo? - zapytał nagle.
- Ostro... - mruknął Blaise.
Zapadła cisza, w której para prefektów nie odrywała od siebie wzroku.
- Yyy... Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? Trochę nie łapie, to dziwne... - mruknęła, po dłuższej chwili, Hermiona.
- Wykaż się kreatywnością i finezją. - mruknął.
- Ocho, cho! Mam świetny pomysł, ale przy okazji skrzywdziłabym psychikę Mionki, także mówimy NIE. - wtrąciła niebieskooka.
- Zakładam, że ten pomyśl zakładał to, by Draco pocałował szlame? - mruknął beznamiętnie Theodore.
- Nie nazywaj jej tak, Theo. To moja przyjaciółka. - powiedział z naganą na twarzy, Blaise.
- Tak, ten pomyśl to zakładał. A i powtórzyłeś się. - odgryzła mu się Gin. Nott tylko prychnął i usiadł na jednym z foteli.
- Nie pocałuję jej.
- Nie pocałuję go.
- Ach! TY, Malfoy, nie masz nic do gadania. I tak nie zrobi Ci to różnicy. - powiedziała Weasleyówna.
- Nie pocałuję jej.
- Co ty na to, Herm? - zapytała jej przyjaciółka.
- Nie pocałuję go.
- Umiecie mówić coś więcej? - dodał Blaise.
- Nie pocałuję go.
- Nie pocałuję jej.
- AHA. - w tym momencie Blaise poważnie się zirytował. - Pozwólcie, że pójdę już do siebie. - burknął.
- A skąd to jebadło?! - krzyknęła za nim Ginny, ale Diabeł szybko umknął.
***
- No skąd?! - dalej oburzała się Gin, już w drodze na śniadanie w Wielkiej Sali.
- Po raz ostatni powtarzam Ci, że nie wiem i bynajmniej takiego przyrządu nie używam. - mruknęła starsza Gryfonka.
- Kiedyś na pewno musiało się zdarzyć, że brakowało Ci ciepła i miłości, i... - zaczęła rudowłosa.
- Nie. Nie zdarzyło się. - warknęła Herm.
- Kłamczysz.
- Nie kłamcze... czekaj, co? Nie ma takiego słowa... - poprawiła się.
- Ależ jest! Ja kłamcze, ty kłamczysz, on/ona/ono kłamczy, wy kłamczycie, my kłamczymy, oni kłamczą... - wyliczała ruda.
- Nie ma takiego słowa. - w tym momencie obie Gryfonki przeszły przez próg Wielkiej Sali.
- Udowodnię Ci. Luna! - krzyknęła Ginny.
Blondwłosa Krukonka, stojąca przy stole Ravenclawu, odwróciła się i po chwili wyłapała wzrokiem Gryfonkę, która bynajmniej szukała właśnie jej.
- Tak, Gin? - zapytała z uśmiechem.
- Czy mogę cię o coś spytać? - zapytała.
- Już to zrobiłaś. - powiedziały jednocześnie Luna i Hermiona, która zdążyła dogonić ówcześnie biegnącą przyjaciółkę.
- Mogę zadać Ci jeszcze jedno pytanie? - zapytała ponownie.
- Tak, ale już to zrobiłaś... - mruknęła Luna.
- No to jeszcze jedno? Mogę? - zapytała po raz kolejny.
- No tak, ale...
- Może po prostu zadam to pytanie? - powiedziała i nie czekając na odpowiedź, zapytała. - Czy jest takie słowo, jak "kłamczyć"?
- No oczywiście! Ja kłamcze, ty kłamczysz, on/ona/ono kłamczy, wy kłamczycie, my kłamczymy, oni kłamczą... - wyliczała blondyna.
- Ja nie będę z wami na ten temat polemizować. Nie raz czytałam słownik i czegoś... takiego, tam nie było, nie ma i w najbliższej przyszłości nie będzie. - ucięła starsza Gryfonka, ale Ginny zainteresowała się inną sprawą.
- Co?! Jak?! Na pewno nie przeczytałaś słownika, tym bardziej nie kilka razy... - zaczęła.
- Nie kilka, ale kilkanaście, a teraz przepraszam, ale idę coś zjeść. Pa, Luna! - powiedziała szybko i starała się zniknąć z pola widzenia przyjaciółki, ale było to nadzwyczaj trudne...
- Hermiona... - mruknęła Ginny.
- Tak. - odpowiedziała dość sucho.
- Zdajesz sobie sprawę, że jest czwartek? - zapytała z przestrachem ruda.
- Tak.
- Wiesz... kiedy umawiałam się z Malfoy'em na sobotę... ja... no... - mruczała.
- Tak jakby odjebało ci mózg w powietrze i nie zdążyłaś go złapać? - dodał Harry, by ułatwić jej powolny proces wyciągnięcia myśli z głębi jej twarzoczaszki.
Ginny zdziwiona tym słowotokiem tylko kiwnęła głową.
- Od razu wiedziałam, że to zły pomysł. Od razu. Każdy by na to wpadł, ale nieee... Ginny musi się podroczyć ze Ślizgonem, bo inaczej dzień stracony... - wymyślała brązowooka.
- O co chodzi? - zapytał Ron, który właśnie się dosiadł.
- Nie twój zasrany interes. - odpyskowała Wiewióra.
W prawdzie nie była już zła na brata, ale jednak... musiała go opieprzyć tak dla zasady, prawda? Hermiona od razu chciała przeprosić Rona za Ginny, ale szybko przypomniała sobie, że był foch. A foch to foch.
- Tak, ale może nie ciebie pytałem?! - warknął.
- Doprawdy? To kogo? Harry'ego, Hermionę, czy posłałeś te pytanie w powietrzę? - zapytała sarkastycznie.
- A może i tak? Nie twój zasrany interes. - powtórzył po niej Ron.
- O, teraz będziesz mnie papugował?
- O, teraz będziesz mnie papugował? - powtórzył, całkiem nieźle udajac jej głos.
- Zamknij twarz zanim ci coś zrobię! - wrzasnęła.
- O-o, zamknij twa-arz! Jestem taka zła i groźna! Patrzcie co mu zaraz zrobię! - dopowiadał.
I tak minęło śniadanie... a to był dopiero początek...
***
"Kto się cieszy? NIE JA." - takie myśli krążyły po głowie Gryfonki. Biednej, ale to biednej Gryfonki... Hermiona przed chwilą postanowiła zagłębić się w swój plan zajęć, co nie było dobrym pomysłem na sam początek dnia, bo już wiedziała, że będzie ciężki. Widać, nauczyciele na prawdę chcieli większej integracji. A już szczególnie pomiędzy Gryffindor'em, a Slytherin'em. Każdy dzień Hermiona rozpoczynała lekcją ze Ślizgonami. Każdy. Do tego z nimi miała każdą transmutację, eliksiry, zielarstwo i obronę przed czarną magią. Transmutację miała codziennie. I patrole. W poniedziałki i czwartki. Ze Ślizgonem. Aż czuła smród tego gada, jak o nim myślała...
- Hermiona, wszystko w porządku? - zapytała z troską Ginny, gdy szły na zajęcia.
- W jak najlepszym. -odpowiedziała krótko.
Od momentu, gdy Hermiona przejrzała plan zachowywała się... dziwnie. A Gin, jak to Gin, musiała znać powód.
- Powiesz, co złego czai się na tym niepozornym kawałku pergaminu, czy sama mam ci go wyrwać?! - wybuchła.
Hermiona tylko wepchnęła skrawek papieru w drobną rękę rudowłosej.
- O cholera... - mruknęła niepewnie ruda. - Współczucie. Współczucie...
- To nic nie da. Trzeba działać inaczej moja psychika nie wytrzyma. - mówiła jak w hipnozie starsza Gryfonka.
- Tak, ale teraz to ja idę na lekcję, a ty biegnij na eliksiry, bo Malfoy sam nie da rady. - powiedziała i już czmychnęła, żeby tylko nie musieć znosić wzroku przyjaciółki.
***
-Witam, moi drodzy. No to jak? Do roboty, wiecie, co macie robić. - powiedział ciepło Horacy i już go nie było.
- Granger, jak tam? Wyspana? - zapytał sarkastycznie blondwłosy dupek.
- Nienawidzę cię. - odpowiedziała.
- Ooo... ja ciebie też... - dodał słodko.
- Krój ten skrętogryz. - warknęła.
- Niby czemu? Mi się nie śpieszy. - odpowiedział leniwie.
- No słuchaj, przykro mi, a teraz ruszaj dupę. - powiedziała stanowczo.
- Słucham?! Dupę?! Na za dużo sobie pozwalasz, szlamciu... - warknął - To, że zrobiłaś sobie z Weasley popijawę wcale nie znaczy, że będę dla ciebie milusi, bo masz gorszy dzień. Zrozumiano? - zapytał władczo.
- A ty nie będziesz mi rozkazywał. Mogę do ciebie mówić, jak mi się podoba i nic ci do tego. - odpyskowała.
- Nic mi do tego? A jednak. Więc sklej te swoje cnotne wargi. - mruknął.
- Co? Nie ma czegoś takiego , jak cnotne wargi. Skąd wy to dzisiaj bierzecie? Gumowe jebadło, kłamczyć, cnotne wargi... Dzień wymyślania słów, czy jak? - marudziła.
- Kto wymyślił kłamczyć? - zapytał, już bez nienawiści, raczej z pewnego rodzaju zaciekawieniem.
- Ginny. - odpowiedziała.
- Głupie, bo rude. - mruknął z dezaprobatą.
- Ej, nie pozwalaj sobie. - warknęła, na powrót przybierając pozycję obronną.
- Zamknij cnotne wargi, szlamo.
- Zamknij... eee... rozpustne wargi? Co...? - wymyśliła.
- Mogę ci pokazać, jak bardzo rozpustne są... - mruknął perswazyjnie.
- Źle dobrałam słowa. Raczej puszczalskie. Tak. Puszczalskie. - szybko zmieniła.
- Puszczalskie? A to niby czemu? - zapytał, zdezorientowany odwagą Gryfonki. Taaa... odwagą Gryfonki.
- Serio, Malfoy? Wiedziałam, że jesteś trochę ułomny, ale że aż tak? - prowokowała.
Właściwie to sama nie wiedziała, czemu to robi. Mogłaby go po prostu ignorować, ale chciała sobie umilić dzień wygraną potyczką słowną.
- Czemu jestem "puszczalski"? - warknął.
- Malfoy, przeleciałeś połowę tej szkoły, myślisz, że ona nie wie? - wtrącił Blaise.
- Nie jesteś lepszy. - mruknął, głęboko zamyślony.
Nigdy nie myślał o tym w taki sposób... ale żeby puszczalski, serio? On po prostu korzystał z życia...
- Ja po prostu korzystam z życia. - powiedział pewnie.
- I z naiwności co po niektórych dziewczyn... - mruknęła brązowooka, podczas siekania siarkożelatyny.
- Nie mam zamiaru ciągnąć tego tematu. - warknął i już potem nic nie powiedział. Aż do zielarstwa, kiedy to znowu mieli razem lekcje.
***
- Ginny, błagam, zabierz mnie stąd... - marudziła brązowooka Gryfonka w drodze na już czwartą tego dnia lekcję - zielarstwo. Ogólnie lubiła ten przedmiot, rzecz jasna nie tak jak transmutację, czy numerologię, ale lubiła. Problemem nie był nawet nauczyciel. Problemem był pewien blondwłosy Ślizgon, który od rana działał jej na nerwy.
- Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam... czy ty, Hermiono Jean Granger, właśnie powiedziałaś, że nie chcesz iść na jakąś lekcję? Nie odpowiadaj. Powiedziałaś to, jestem tego pewna i przeszłości nie zmienisz. - ostrzegła ją niebieskooka.
- Ach, Gin... ja naprawdę nie mam ochoty na tą cholerną lekcję! Najpierw eliksiry, potem wróżbiarstwo, co prawda z Hufflepuff'em, ale jednak, a teraz to... Egh... - westchnęła.
- Chodzisz na wróżbiarstwo? Przecież się wypisałaś. - zauważyła rudowłosa Gryfonka.
- No tak, ale miałam zastępstwo za obronę przed czarną magią i Gryffindor miał wróżbiarstwo, a Slytherin zaklęcia. Jakoś dziwnie pomieszali... - mruknęła.
- Ach, no chyba, że tak... wiesz, zawsze możemy nie iść na lekcję. - powiedziała Ginny i spotkała się z nagannym wzrokiem swojej przyjaciółki. - No co? Ja mam teraz opiekę nad magicznymi stworzeniami. A po co to komu? Hagrid pewnie znowu będzie chciał, żebyśmy karmili sklątki. Czemu ona jeszcze nie zdechły?! Na Merlina, czemu?! Przecież są bezużyteczne, po co je chodować? To nawet do zjedzenia się nie nada. Jak nie sklątki, to gumochłony. Mówię ci. A ty, Miona, pewnie zostaniesz do niego przydzielona, z czego każda normalna dziewczyna, by się cieszyła, ale ty nie.
- Nie strasz. Nie strasz, bo rzygnę. - powiedziała, udając odruch wymiotny.
- Ja teeeż... - jęknęła Ginny, gdy znalazły się za cieplarniami, by Hermiona mogła odprowadzić ją na lekcję. Stąd miały idealny widok na Hagrida i klatki, w których zawsze siedziały sklątki. No chyba, że akurat uciekły.
- Współczucie. Współczucie... - powiedziała sarkastycznie, cytując jej słowa sprzed trzech godzin
- Weź spadaj... pędź do Malfoya, na małe ronde wu... - nabijała się w odwecie.
- To chyba nie tak się mówi, nie uważasz? Przypuszczam, że poprawnej pisowni też nie znasz... - mruknęła z dezaprobatą.
- Szczegóły. - powiedziała Ginny i z miną męczennicy udała się na lekcję z Hagridem. Hermiona z podobnym grymasem weszła do cieplarni numer sześć.
***
- Potter, zabieraj łapska tej madifosji od mojego kumpla! - zagroził Nott
- Ha! Że niby wie, jak to coś się nazywa! - prychnął Ron.
- Yyy... on ma rację, Ron... - wtrąciła Hermiona.
- Mogłaś to zachować dla siebie! - krzyknął oburzony tym, jak znieważyła go przy Ślizgonach.
- Stwierdzam fakty! - broniła się brunetka.
Pani Sprout wyparowała gdzieś w środku bitwy i tyle ją widzieli. Hermiona właściwie postanowiła siedzieć z boku i nie brać udziału w tej bójce, chociaż była po części jej powodem. Gdy Ślizgoni mieli już brać w artylerię korzonki mandragor, weszła profesor McGonagall.
- Co tu się wyrabia?! - zapytała wściekle.
Gdy tylko weszła do pomieszczenia wszyscy zastygli, ale była osoba, która miała gdzieś, bądź też nie zauważyła przybycia dyrektorki. Blaise Zabini, po wypowiedzianych przez Minerwę słowach, cisnął doniczką z czyrakobulwą prosto w głowę niczego nie spodziewającego się Rona. Rudowłosy chłopak chwilę patrzył się nieprzytomnie w przestrzeń, a potem runął na posadzkę tuż przed nauczycielką transmutacji. Blaise po chwili zorientował się, że w cieplarni stoi dyrektorka. Jego uśmiech pełen satysfakcji natychmiast zniknął.
- A ty, Zabini, masz poważne kłopoty. - warknęła.
Rozejrzała się po sali i dopiero teraz uderzyło w nią, ilu uczniów jest nieprzytomnych. Zaczęła pocierać skronie palcami i zwróciła się do profesor Sprout, by jak najszybciej poszła po panią Pomfrey.
- Wy, - zwróciła się do grupki Gryfonów. - macie przenieść poszkodowanych do Skrzydła Szpitalnego. Wy, - wskazała na Ślizgonów stojących w rogu. - im pomożecie. A wy, - tu spojrzała na Harry'ego, Hermionę, Draco, Theodora i Blaise'a. - idziecie ze mną.
Wszyscy z pomrukami niezadowolenia zabrali się do roboty. Oprócz piątki uczniów, która wlekła się za dyrektorką do jej gabinetu. Minerwa powiedziała hasło i wszyscy weszli po spiralnych schodach do pomieszczenia.
- Słucham. - powiedziała sucho, gdy już usiadła w swoim fotelu.
Cisza.
- Czekam na wyjaśnienia. - mruknęła cierpko.
Ciągle cicho.
- Dobrze. Każdy z domów traci po 150 punktów. Do tego każdy z was i waszych kolegów ma miesięczny szlaban, już ja wam znajdę robotę. Pan, panie Zabini, ma szlaban na dwa miesiące. Czyszczenie toalet chyba będzie dobrą karą. A teraz odprowadzę was, żebyście mogli posprzątać cieplarnię numer sześć. - dodała.
- Ale dlaczego wzięła pani nas, żeby wymierzyć karę dwóm domom? - zapytał, dosyć niegrzecznie, Nott.
- Bo zapewne zaczęło się to od waszej szóstki, z czego jeden jest nieprzytomny. Nie trzeba być wielkim filozofem, żeby to zrozumieć, panie Nott. - odrzekła i skierowała się w stronę wyjścia, nawet nie patrząc, czy za nią idą.
***
- Egh, ślimaki... - marudził Blaise.
- Gdybyście nie zaczęli rzucać doniczkami nie musiałbyś zeskrobywać ich flaków z okien. - zauważyła Hermiona, która układała z powrotem w doniczkach jadowite niewybuszki.
- Egh, śluz... - marudził dalej.
- Nie zapominaj, że to Weasley rzucił pierwszy, Granger. - warknął Malfoy.
- Sprowokowaliście go, gady. - odpyskował Harry.
- Nie masz dowodów, Potter. - naśmiewał się.
- Wal się, Malfoy. Jesteś niewychowanym, cynicznym, chamskim gadem, który nie powinien ewolułować z plemnka w płód. - warknął w odwecie.
-Wow, Potter. Nie wiedziałem, że masz jakiekolwiek pojęcie o rozmnażaniu się, skoro nie praktykujesz. - powiedział, udając zdziwienie.
- Skąd niby to wiesz? Od zawsze Ci powtarzałem, Harry, że on czai się gdzieś za oknem i podgląda, co robisz. - wtrącił Ron.
- Raczej to, czego nie robi. - zauważył Blaise.
W tym momencie Nott i Malfoy parsknęli śmiechem, Ron poczerwieniał, a Harry patrzył oskarżycielsko na chichotającą Hermionę, która za wszelką cenę próbowała utrzymać powagę.
- Dzięki, Hermiono. - powiedział sucho.
Na sprzątaniu cieplarni Ślizgoni i Gryfoni z siódmego roku spędzili też całe popołudnie w piątek, aż w końcu profesor McGonagall wyznaczyła im szlabany i o dwudziestej wszyscy mogli w końcu wrócić do dormitoriów i porządnie się wyspać.
***
Hermiona nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek wstanie o piętnastej. Nigdy nawet nie przyszło jej to do głowy, tym bardziej, że wiedziała, iż gdyby nie to, że rudowłosa Gryfonka wpadła do jej sypialni z impetem zwalając ją z łóżka, spałaby do teraz. Czyli osiemnastej. Przyjaciółka nie dość, że ją obudziła, to jeszcze zmusiła do kąpieli, co najmniej, jak to zaznaczyła, godzinnej, bo "nie myłaś się wczoraj i cuchniesz Malfoyem". Kompletnie nie rozumiała Ginny. Raz mówiła, że jej zazdrości i powinna się cieszyć, że z nim mieszka, a raz, że on jest okropny i jej współczuje... "Kobiety" - pomyślała i po chwili zorientowała się, że według jej mamy od czwartej klasy też jest kobietą... "O czym ja do cholery myślę? Chyba powinnam skupić się na tym, co mówi Ginny... taaak chyba coś mnie ominęło..." - mruknęła w myślach, gdy z monologu rudej wyłapała takie słowa, jak: "egipska fuksja", czy "mandarynkowa Hiszpanka". Kompletnie nie rozumiejąc, czy chodzi o kolory, czy o nastrój przyjaciółki (co byłoby dosyć dziwne, bo "mandarynkowa Hiszpanka" chyba oznaczała ochotę na... nieważne) postanowiła zapytać.
- Yyy... Gin? O czym my tu? - zapytała nieskładnie.
- Nie słuchałaś mnie? - zapytała poirytowana.
- Oczywiście, że słuchałam! Tylko... trochę się pogubiłam? - zapytała samą siebie, po czym kontynuowała. - Wiesz, jeżeli "mandarynkowa Hiszpanka" oznacza to, o czym myślę, to nie wiem, jak ci pomóc. - stwierdziła, udając smutek, choć w sumie nie wiedziała, czy ma być smutna... "Mętlik" - stwierdziła.
- A co ma niby potajemnie oznaczać "mandarynkowa Hiszpanka"? To kolor! Pamiętasz tą sukienkę na Pokątnej, co była w ciul droga, ale taka piękna? To ona była w takim kolorze! - powiedziała już po raz setny.
- Och... - skwitowała kasztanowłosa. "Kto wymyśla te nazwy? Ludzie od Magicznych kolorów pani Cloud?" - zapytała samą siebie w myślach.
- Yyy... zdecydowałaś już co ubierasz? - spytała susząc włosy, by udawać, że bardzo ją interesuję ubiór i dzisiejsza, magiczna moda, bo nie chciała urazić przyjaciółki.
- Jasne! Wiedziałam to już przed powstaniem pomysłu na tą imprezę! - krzyknęła radośnie i zaczęła opisywać swój wygląd, a efekty Hermiona mogła podziwiać "tylko" dwie i pół godziny później... i wtedy był czas na nią...
***
Gin, po wnikliwym przeglądzie szafy starszej Gryfonki, przyniosła swoje ubrania. Natychmiast wcisnęła na Hermionę czarne rurki z wysokim stanem i szary top, co kompletnie oburzyło brązowooką, ale Ginny z temperamentem jej matki trudno było przegadać. Zrobiła jej "delikatny" makijaż i stwierdziła, że w wysokich butach Hermiona nie przetrwa, więc dała jej buty na "niższym" obcasie, również czarne. Gdy Gryfonka spojrzała w lustro nie wierzyła, że Ginny jej to zrobiła. Wyglądał pięknie i musiała to przyznać, ale jak dla niej kreski i cienie to już było za dużo. Gin natomiast miała czerwone usta, znacznie większe kreski, niż przyjaciółka i kolorowe, choć stonowane w barwach, ciemne cienie. Była ubrana w "małą czarną" i czarne szpilki z czerwoną podeszwą.
O równo dwudziestej drugiej przybył Harry, bez Rona, Nott i Blaise razem z Pansy i Diabłem Jr, a Malfoy zszedł na dół. Wszyscy chłopcy byli ubrani dość naturalnie, czyli jeansy i zwykła koszula. Pansy miała na sobie obcisłą, lekko obnażającą sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i podobnego koloru szpilki. Po chwili, gdy wszyscy już usiedli, Malfoy zabrał głos:
- Blaise, czyń honory. - Zabini wstał i biegiem pognał w stronę pokoju Draco, trzymając swojego psa pod pachą. Po chwili wrócił, niosąc tacę wypchaną alkoholem w jednej ręce. Drugą schował za plecami, niczym kelner w ekskluzywnej restauracji. Z dumnie wyprostowaną głową, powolnym krokiem zmierzał w stronę kanapy. Gdy tylko odłożył tacę, nieco się przygarbił i szeroko uśmiechnął. Po chwili zaczął rozdawać każdemu po butelce.
- Theodora, Pans, Herm, Gin, nawet dla Wybrańca się coś znajdzie... wyrafinowana persona, czyli ja, Diabełek i mały Dracze... Wszyscy mają? Przepraszamy za tą ubogą zastawe, ale szklanek nam nie potrzeba, żeby się upić. Tak zwana, zasada menela. - zakończył, po czym usiadł i "oddał" głos Draco.
- Dziękuje panu, panie Zabini. Prawie się wzruszyłem. Poruszyłeś moje serce. - powiedział.
- To ty je masz?! - wrzasnął zdziwiony Diabeł.
- Gdzieś tam jest, nie kwestionuj tego, mój drogi. - warknął.
- OK, Wiewióra, zgodziłaś się na prawda, czy wyzwanie, ale w naszej umowie nie było jak będzie to wyglądało. Ślizgoni mają swoją wersję tej gry. Wy, jako Gryfoni, macie zaszczyt mogąc w nią grać. Zasady są takie, że można zadawać wszystkie pytania, jakie się chce, niezależnie od stopnia intymności. Wyzwania są takie same. Tylko bez seksu. Nie gramy na hardcore'a. Rozumiecie? - zapytał, jakby myślał, że są niedorozwinięci.
- Jest jakaś wersja hardcore? - zapytała Ginny.
- No przecież mowię.
- Graliście w nią kiedyś?
- Tak. Jakbyśmy nie grali, to by jej nie było.
- Często w nią gracie? - dopytywała się.
- Niezbyt. Nie chcemy, żeby wszystkie Ślizgonki były w ciąży.
- Zdażały się takie przypadki?
- Bo to raz...
- A dokładniej?
- Trzy. Wszystko zgrabnie zatuszowane.
- Od kiedy w nią gracie?
- Prawda, czy wyzwanie? Od pierwszej klasy. A wersja hardcore od piątej.
- Wow... ktoś zaciążył w piątej klasie?
- Tak.
- Kto?! Powiedz w ogóle, które Ślizgonki!
- Davids, Corner i Bulstrode.
- Milicenta?! Kto chciał w ogóle z nią to robić?!
- To było wyzwanie... Niby miałem nie mówić, ale ostatnio mnie wkurwił... brat Tracey.
- Ostro... To kiedy gramy?
- Mam wrażenie, że chcesz zagrać w wersje drugą.
- I się nie mylisz.
- ALE MY NIE!!! - wrzasnęli jednocześnie Harry, Hermiona, Pansy i Theodore.
- Cieniasy... - mruknął Blaise, który kończył pić swoją butelkę. - Biorę drugą! - krzyknął z wyraźną dumą.
- O nie! Ja się nie dam ograć! - krzyknęła ruda.
Gdy w końcu wyrwali butelki Diabłowi i Wiewiórce, Malfoy rzucił na nich zaklęcie, dziąki któremu ten, kto kłamie, zostanie porażony prądem o "małym", jak się później przekonali, nasileniu.
- Zaczynam ja. Potem osoba, której zadam pytanie. A moje pytanie wędruje do... - tu popatrzył na Gryfonów - Wybrańca.
- Mam na imię Harry. Ewentualnie, może być Potter. - poprawił go.
- To praktycznie to samo. - powiedział beztrosko, po czym dodał - Kiedy przestałeś być prawiczkiem? O ile nadszedł taki moment, gdy jakaś zdesperowana...
- Skończ. W szóstej klasie. - powiedział szybko.
- Późno... jak na chłopaka. Myślałem, że powiesz coś w stylu: "W trzeciej. Wtedy, kiedy zacząłem się masturbować. Pytasz z kim? Z moją prawą ręką." No wiesz, czy coś w tym stylu. - podzielił się swoimi przemyśleniami Blaise.
- Ja myślałem, że np. w piątej, albo czwartej. No co się tak gapisz? To w końcu Wybraniec! A na czwartym roku było więcej dziewczyn, niż zwykle... - dodał Nott.
- Przeszło mi przez myśl, że może z facetem... ale to nie te progi. Zresztą, Nott, o tym, że jest Złotym Dzieckiem dowiedzieliśmy się dopiero w piątej klasie... - mruknął Zabini.
- Boże! Z dziewczyną! Na czwartym roku, pragnę przypomnieć, były same siedemnastolatki! A co, Zabini, myślisz, że żaden facet by mnie nie chciał, czy ja stawiam poprzeczkę za wysoko? - zapytał z nadzieją Wybraniec, licząc na choć jeden "komplement".
- Żeby nie było ci przykro, powiem, że dwójeczka.
- Agrr... - warknął Harry.
- Ja tam bym się cieszył, że, choć skłamał, powiedział dwa. Jedynka oznacza też twoją brzydotę, więc... W każdym razie, trzymajmy się tego, że Potter nie jest gejem. - powiedział Theodore, widząc spojrzenie Harry'ego.
- Teraz ja. - warknął Potter. - Co z tobą, Malfoy? Kiedy, gdzie i z kim? - zapytał.
- W piątej klasie, na jednej z libacji, z... Zabini, Nott kto to był?
- A skąd mam wiedzieć?! - krzyknęli jednocześnie.
- W takim razie, nie wiem. - dokończył.
- Nott i Blaise to twoja pamięć przenośna? - zapytała Hermiona.
- Dokładnie, Granger. - powiedział. - I znowu ja... - zamyślił się. - Ruda. No nie wiem... kogo w tym pomieszczeniu byś pocałowała?
- Nie chcę odpowiadać na to pytanie. - ucięła, niezwykle poważnie.
- Musisz. - powiedział Blaise.
- Nie wymigasz się. - zaśmiała się Pansy.
- Nie odpowiem. - warknęła. - Chcę wyzwanie! - krzyknęła.
- Cholera! Zapomniałem, że mogłem nie odpowiadać! - wkurzył się Harry.
- W takim razie, masz pocałować osobę, którą chciałabyś pocałować i która jest w TYM pomieszczeniu.- powiedział niewinnie.
Rudowłosa Gryfonka odwróciła się w stronę kasztanowłosej i powiedziała ponętnym głosem:
- Daj mi buziaka, Mionka.
- Powaliło cię. - stwierdziła, gdy pierwszy szok minął.
- Proszę, pomóż. - jęknęła.
- Sorka, Ginny, mam inną orientacje. Pocałuj kogoś innego. - powiedziała z udawanym smutkiem.
- Jak pocałować samą siebie, Malfoy? Taki narcyz, jak ty na pewno wie. - zwróciła się do Draco.
- Nie wydam ci swoich tajnych technik. - powiedział, po czym dodał - Musisz kogoś pocałować. Pamiętaj, że nie możesz pocałować byle kogo.
- Chuj ci w dupę! Ja się tak nie bawię! Ja nie chcę! Zdradź mi te techniki! - krzyknęła błagalnie.
- Nie jesteś godna. Przykro mi. - mruknął beznamiętnie.
W tym momencie Ginny z impetem wstała, przewracając krzesło i szybkim krokiem podeszła do Diabła. Wzięła go na ręce i złożyła namiętnego buziaka na jego pyszczku. Odłożyła go na nogi właściciela i wróciła na swoje miejsce.
Zapadła cisza. Raczej nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy... ani tego, że Diabeł zacznie merdać ogonem.
- To już mocno podchodzi pod zoofilię, Weasley! - krzyknął oburzony Nott.
- Odczep się. Przynajmniej znalazłam rozwiązanie mojego problemu. - powiedziała Gin.
- Mogłaś po prostu kogoś pocałować. Nie musiałaś molestować mi psa. - burknął urażony Blaise.
- Goń się, Zabini. Teraz ja... Blaise. No więc, prawda, czy wyzwanie? - zapytała.
- Oczywiście, że wyzwanie! - krzyknął.
- Do końca gry masz siedzieć na tym regale. - powiedziała z szatańskim uśmieszkiem.
- Jak? - zapytał Theodore.
- Ty człowieku małej wiary... - mruknął Diabeł i wstał ze swojego miejsca, odkładając na nie rudego pupila. - Patrz, postawię nogę tu i tu... - mruczał pod nosem. - Jak położę dupę tu, to nie spadnę, taaak... - dodał.
W końcu, po kilku minutach i asekuracjach kolegów, Blaise siedział na regale w bardzo dziwnej pozycji, szurając głową o sufit.
- Pooodaaa miii ktoooś Ogniiistąąą...? - zapytał, po czwartej butelce, nieźle, że tak to ujmę, schlany.
- Jusz lecę, Diabełku! - krzyknęłą, równie pijana, Ginny, niosąc ze sobą butelkę Whisky.
- Nie macie czegoś innego? Tylko to... coś? - zapytała Hermiona, nie mogąc już dalej siorpać bursztynowego płynu.
- Draaacooo...? - zawołał Zabini.
- Czego, tam z góry? - odpowiedział Malfoy, który pił już trzecią, ale nadal nie miał poważnych objawów upojenia alkoholowego. Ale jakieś tam miał.
- Po pierwsze: nalej Herm coś lepszego. Jakiegoś "drina ala Smok", rozumi? A po drugie, chodź tu i podaj mi butlę, bo Wiewióra nie daję rady podskoczyć. Tylko się pospiesz. - mruknął, starając się nie przeciągać liter.
- Wydawało mi się, że to ty jesteś moim murzynem... - burknął Draco, podnosząc się.
- Nott nie był zainteresowany, więc nie masz wyboru. - powiedział Blaise.
Malfoy odebrał od zdyszanej Ginny butelkę i podał ją Diabłowi. Potem podszedł do barku i wyczekująco spojrzał na Gryfonkę.
- Chodźże tu, Lwico, pokaże Ci, jak zrobić "coś lepszego" i będę miał to z głowy... - mruknął, ale na tyle wyraźnie, by usłyszało go całe towarzystwo.
Reszta postanowiła nie zakłócać prywatnych lekcji i zająć się swoimi butelkami, no i grą.
- Zaczynam się bać... - burknęła. Nie chciała sam na sam stać przy barku z Malfoy'em... po prostu nie chciała...
- Bierzesz tą butelkę, lejesz do szklanki tak, by zapełnić ją około do połowy. Bierzesz tą niebieską, wlewasz tylko trochę, potem tą, ona jest z takim dziwnym wzorkiem, w sensie ta butelka, i lejesz, ale tak z cal, nie więcej, nawet mniej. Potem ta, taka butelkowo zielona, w sumie fajny kolor, coś takiego jak barwy Slytherinu, nie sądzisz? No i lejesz... półtora cala i ta dam! Masz "drina ala Smok", a teraz powtórz. - wszystko to powiedział bardzo szybko, jakby naprawdę strasznie nie chciał tu stać. Hermiona stała, niczym słup, lub udając manekina na mugolskiej wystawie ubrań. Kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Najprawdopodobniej procenty zaczęły działać, jak widać butelka wystarczy...
- No, dalej. - poganiał ją Draco.
- Smoku, daj jej chwilę, twoje perfumy ją otumaniły... - zaśmiał się Blaise z regału.
- Co?! Wypraszam sobie! Tak szybko gadał, że nie zdążyłam wszystkiego przetrawić... - zaczęła, ale ktoś jej przerwał.
- Tylko winny się tłumaczy... - mruknął beznamiętnie Theo.
Hermiona poczerwieniała, ale postanowiła ich zignorować.
- Co mam robić...? - zapytała nieśmiało.
***
Hermiona obudziła się z potwornym bólem głowy i zwykłą, choć nie tak zwykłą dla niej, suchością w ustach. Powoli powlekła się do łazienki i po załatwieniu swoich potrzeb i umyciu twarzy spojrzała w lustro. Szok za szokiem i tak w kółko... aż w końcu wrzask.
- MALFOY!!!
***
Ja wiem, ja wiem jestem zła i w ogóle, nie wstawiam rozdziałów na czas i ten rozdział był trochę zagmatwany, ale wszystko się wyjaśni w następnym :-) mam nadzieję, że to czytacie po tak długiej przerwie i zostawicie komentarz z informacją, że jesteście.
PS: Ten jest znacznie dłuższy od poprzedniego ;-)